środa, 26 sierpnia 2009

Krynica MTB Marathon

Tak wiem... jestem winny. Przerwa w pisaniu była długa i niepotrzebna. No ale jak tu się zebrać kiedy starty nie wychodzą, kiedy na dworze gorąco, kiedy... po prostu pisać mi się nie chcę. Wiele się wydarzyło, lato przeleciało, a u mnie cisza. No ale nic, oto piszę.
Przed maratonem w Krynicy wybrałem się do Rafała Miki, kumpla, a w drugiej kolejności przedstawiciela odżywek SISa jak i duńskiej marki Pronghorn.
Celem wizyty była wycieczka w górach, składanie mojej nowej maszyny jak i sam start w Krynicy. Zapowiadał się piękny wyjazd. Pociągiem udałem się na Śląsk, podróż... męcząca jak to w PKP. Popołudniu wylądowałem na dworcu w Rydułtowach z którego dalej odebrał mnie Rafał. To właśnie jego rodzice zaprosili mnie do siebie i przygarnęli jak swój swego, jak ślązak ślązaka, a w zasadzie ślązak poznaniaka!
W oczekiwaniu na ramę Pronghorna powracającą z testów Magazynu Rowerowego spędzałem kolejne dni... Z Tomkiem i Rafałem jeździliśmy po pięknych Beskidach. Niesamowite trasy, pierwszy raz miałem okazję zwolnić, podziwiać tereny, a nie tylko piłować przed siebie i koncentrować się na trasie przejazdu jak to ma miejsce na zawodach. Rama miała być we wtorek, a w rezultacie dotarła na dzień przed maratonem w Krynicy. Popołudniu przed maratonem Tomek Drożdż z Rafałem zajęli się przerzuceniem wszystkich części z mojego sztywniaka na fulla.
Wiedziałem, że to co robię jest dość nierozsądne. Przed startem nie zmienia się kasety, łańcucha czy innych komponentów, a ja zmieniłem cały rower... i do tego na mniejszy nie wykonując przed startem nawet jednego treningu :) Rama mniejsza, niestety tylko w tym rozmiarze dostępna, z resztą komponentów prezentowała się godnie. Przyszedł czas na maraton i ponad 4 h w siodle. Już na pierwszym podjeździe okazało się, że manetka od biegów nie została porządnie przykręcona, toteż przy każdej zmianie musiałem się wspomagać drugą ręką. Na podjeździe delektowałem się piękną pracą tłumika, to było coś pięknego. Pierwszy raz jechałem na fullu (rower z tylnym pracującym zawieszeniem). Wybierało wszystko bez jakiegokolwiek zabuksowania kołem. Po podjeździe oczywiście nadszedł czas na to, co tego typu rowery lubią najbardziej- zjazd. Zjazd był niesamowity. Nigdy nie jeździłem rowerem downhillowym, ale jazdę takim rowerem wyobrażałem sobie dokładnie tak jak na Pronghornie. Rower wybierał wszystkie uskoki, głębsze wgłębienia pokonywał z niewiarygodną dla mnie płynnością. Chyba przez to, że tył się uginał, przedni dumper inaczej pracował. W każdym razie tego dnia puszczałem się ochoczo na zjazdach, 3 razy przegiąłem pałę. Zatrzymałem się, bo wpadłem do wyżłobionej przez wodę koleiny, nie wywracając się tylko podpierając. Uważam, że rower wyprowadzał mnie z opresji. Podsumowując, wiedziałem że będzie fajnie ale nie podejrzewałem, że do tego stopnia. Jedyne co mi nie wychodziło, a nikt mnie nie poinformował, że tak się może dziać, to nie umiejętność pedałowania. Podobno wielu przesiadających się ze sztywnego roweru ma ten problem. Mianowicie przy stawaniu w pedały np sprinty czy podjazdy na stojąco, tylni dumper pochłania sporą ilość energii, uginając się. Spowodowane to jest innym ruchem przy pedałowaniu. Zwykle pedałowałem (i nie zdawałem sobie z tego sprawy) najsilniej w dolnej części obrotu korbą, gdzieś między godziną 4 a 6. Na fullu, aby dumper się nie uginał, a tym samym energia przekazywana była tylko na łańcuch trzeba pedałować zaczynając już od góry czyli gdzieś od godziny pierwszej. Nauczyłem się przez to pedałować efektowniej i zapewniam, że po kilku treningach w ogóle się o tym nie myśli. To przychodzi samo, jak jazda na rowerze :)
Wracając do zawodów, na 10 km przed metą przestał mi działać tylni hamulec. To był wyścig, tu nie ma czasu na zatrzymywanie się i sprawdzanie dlaczego coś nie działa. Trzeba było sobie radzić tylko o przednim, szkoda bo akurat ostatnie 10 km to dość ciężka sekcja zjazdów, a w moim wykonaniu raczej sprowadzania roweru. Na 2 minuty do mety, zdążył wyprzedzić mnie jeszcze jeden zawodnik i tak ukończyłem start giga na czwartym miejscu open o jednym hamulcu. Na mecie okazało się, że zgubiłem jedną ze śrub od hamulca... :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

dzięki za odzew! to zawsze zachęca do pisania!