czwartek, 11 czerwca 2009

Nałęczów, Skandia Maraton

Nic nie zapowiadało tak trudnego wyścigu. Spodziewałem się trochę interwałowej, asfaltowej, poprowadzonej w lesie trasy. A było błoto, błoto, las, trochę asfaltu, podjazdy i pole z błotem.
Od startu asfaltem poszło raczej spokojne tempo. Było to zrozumiałe, zważywszy na silny, czołowy wiatr. Jechaliśmy w deszczu koło w koło, ramię w ramię, do czasu kiedy zaczął się teren. Tempo konkretnie podkręcił Andrzej Kaiser, na którego kole utrzymał się tylko jadący na fullu (rower z pełnym zawieszeniem) Tomek Pierwocha. Po ok. 2 km znów wyjechaliśmy na asfalt, tam dociągnąłem siebie i resztę stawki do uciekającej dwójki. Dalsza część wyścigu nie należała jednak do udanych. Temperatura ok. 13st C i jazda w deszczu spowodowały, że szybko moje stopy stały się sine i zimne. Po wyścigu doszedłem do wniosku, że to właśnie tamtędy uciekała moja energia.
Jechałem w drugiej grupce z Bartkiem Banachem, Krzysztofem Krzywym, dwoma zawodnikami Planji i dwoma Rosjanami. Na łące mi odjechali, niestety nowy łańcuch nie był dostatecznie obficie posmarowanym smarem i przelatywał po nowej kasecie, nie zatrzymując się na ząbkach. Polewanie z bidonu starczało na krótki odcinek.
UWAGA do mnie! Na błotne starty zabieraj ze sobą oliwkę w kieszonce...
Niestety ten błąd kosztował mnie konieczność zjechania na średni dystans i przywiezienie do mety niewielkiej ilości punktów. Prawdopodobnie uniemożliwi mi to stanięcie na podium klasyfikacji generalnej tego cyklu.
Niestety, nie ma co pisać... Live is brutal i full of zasadzkaz.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

dzięki za odzew! to zawsze zachęca do pisania!