piątek, 26 czerwca 2009

Złoty Stok w Górach Złotych, Powerade Marathon

Zapowiadał się ciężki dzień. Jak zwykle wieczoru poprzedniego przeżywałem wielkie męki spowodowane przed wczesnym pójściem spać. Dobrą godzinę wierciłem się w łóżku zanim udało się przekimać.
Plan dnia:
-4;30 pobudka i wyjazd z Maliną na maraton.
-10.00 start dystansu giga Złoty Stok 82 km/2600 metrów przewyższenia
-15.00 ostateczny czas wyruszenia ze Złotego Stoku do Poznania
-19.30 bal absolutoryjny z magister "Małą Mi"
O zaplanowanej godzinie wyruszyliśmy w stronę złotych gór, na miejscu byliśmy wyjątkowo wcześnie, jakąś godzinkę z hakiem do startu. Sentymentem darzę to miejscowość, to tu dwa lata temu po raz pierwszy wygrałem górski maraton na dystansie mega. O prawidłowej godzinie znalazłem się w sektorze i o 10 wystartowałem razem z zawodnikami dystansu giga.
Na początek czekała nas 30 minutowa wspinaczka- oczywiście tych danych nie biorę z notatnika pilota rajdowca tylko sięgam do programu Polara. Od początku mocne tempo narzucił Bartek Janowski, za nim pognał Paweł Wiendlocha. W dalszej kolejności jechałem z Krzysztofem Krzywym i Bartkiem Banachem. Tempa Bartka Janowskiego nie wytrzymał Paweł Wiendlocha, dość mocno zwolnił. Zaraz po tym nasza grupka minęła Pawła. W dalszej części podjazdu mocne tempo nadawał Bartek Banach, utrzymałem się na jego kole. Trochę za mocno tego dnia było dla Krzycha Krzywego. Przed pierwszym technicznym zjazdem Bartek jechał już z kilkunastosekundową przewagą nade mną. Ja natomiast z 30 sekundową przewagą nad Krzywym. Pierwszy zjazd singletrackiem dostarczył mi nie lada emocji, a to za sprawą opon. Po prostu miałem trochę za mocno napompowane, bodajże na 2.9 atm. Błąd. Czułem, że tracę na moich Pythonach ale podsumowując etap nie żałuję, że je założyłem.
Po pierwszym szybkim zjeździe spotykam Bartka zmieniającego gumę. Znów to samo!! Bartek jednak od początku sezonu jest równie mocny toteż wiem, że po zmianie gumy na tak długiej trasie w końcu mnie dojdzie. Jest mocny, bo jest bratem Roberta! W końcu to bracia Banach... To się rozumie-samo przez się!
Dalsza część trasy była dość dziwna, nie wiedzieć skąd wkradł mi się błąd. Złapałem zgon. Umarłem na dość długi czas, mimo że siliłem się żelkami jak zazwyczaj. Z między czasów wynika, że straciłem z 5 minut. Pół dnia... Na drugim bufecie wrzuciłem pod koszulkę garść suszonych moreli. Wiedząc o ich wysokim indeksie glikemicznym, podżerałem je na podjazdach tak by wystarczyła mi energia na dłuższy czas. Rozwiązanie okazało się pomocne. Na 30 minut do mety odżyłem, a na 15 min do mety czułem się jakbym dopiero co wystartował.
Podczas "zgonu" najechał mnie Bartek, jednak trafiłem na słaby moment. Bartek wyprzedzał mnie podczas stromego podjazdu. Nie mogłem zbyt długo przetrzymać jego tempa. Po 4h i 15 minutach jazdy pojawiła się meta. Przyjechałem 3ci open na giga, tracąc sporo bo aż 10 minut do pierwszego Bartka Janowskiego.
Wleciałem na metę i zacząłem swój drugi wyścig... tym razem do Poznania na bal.
Prowizoryczna kąpiel (wycieranie mokrym ręcznikiem), pakowanie roweru i po 30 minutach od wjazdu na metę wiksa do Poznania!
O 19.30 wykąpany już i przebrany w garnitur z moją Panią Magister udaliśmy się na absolutoryjny bal. Wyczerpujący dzień... 4h spania-270km autem-80km maraton- 270 km autem- bal absolutoryjny. Masakra.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

dzięki za odzew! to zawsze zachęca do pisania!